• Autor:Jan Fiedorczuk

Pokusa radykalizmu. Konfederacja na rozdrożu

Dodano:
Janusz Korwin-Mikke na konwencji Konfederacji Źródło: PAP / Leszek Szymański
TAKI MAMY KLIMAT || Przed Konfederacją stoją dwie drogi – stworzenie profesjonalnej partii, albo pogrążenie się w bagienku radykalnego aktywizmu oraz korwinizmów obyczajowych. Jeżeli jej działacze pokażą Polakom, że opozycja wobec PiS-u nie musi oznaczać totalnej histerii i ciągłego latania na skargę do Brukseli, że w Polsce jest miejsce na opozycję racjonalną, to Konfederacja może okazać się trwałym zjawiskiem na polskiej scenie politycznej. W przeciwnym razie podzieli los wszystkich poprzednich antysystemowców.

Od lat do polskiego Sejmu wchodzą ugrupowania szumnie określane mianem „antysystemowych”. Zazwyczaj jednak one wszystkie przypominały polityczne komety – nagły rozbłysk, chwila atencji medialnej i powolny rozpad, a w końcu zapomnienie. Taki los spotkał Samoobronę, LPR, Ruch Palikota czy też całkiem niedawno Kukiz’15. Owszem lider tego ostatniego ponownie dostał się do Sejmu, ale jak pisałem w tekście „Dzień, w którym Kukiz przepadł”, nie ma znaczenia, czy jego kariera parlamentarna się zakończy czy nie, gdyż sprzymierzając się z PSL-em, Kukiz przekreślił swój jedynyatut – wiarygodność. Tym samy zrobił miejsce dla nowej buntowniczej formacji.

Czy Konfederacja ma szanse przerwać ten zaklęty krąg antysystemowców i zbudować realną siłę na prawo od PiS? Na chłodno rzecz biorąc, nic na to nie wskazuje. Wybuchowi liderzy, różne środowiska ciągnące każde w swoją własną stronę, oczywiste spory dotyczące funduszy itd. Z drugiej jednak strony nic w polityce nie jest przesądzone.

Kukizowa nauczka

Czemu ruch Kukiza się rozpadł, a on sam musiał ratować się ludowcami? Powodów było kilka, ale w kontekście tego tekstu wskazałbym przede wszystkich na brak profesjonalizacji ugrupowania. K’15 był ruchem działającym na zasadzie pospolitego ruszenia. Przez pierwszy rok, może nawet dwa, wdzięcznie balansował między PiS-em a Totalnymi, a w oczach niektórych wyrastał na jedyną opozycję merytoryczną. To się jednak skończyło, gdy na horyzoncie pojawił się pierwszy poważny sprawdzian w postaci wyborów samorządowych.

Kukiz jak żaden inny polityk opowiadał o oddolności, o głosie obywateli, wreszcie o JOWach, które miały przywrócić Polskę obywatelom, ale gdy przyszło co do czego, to okazało się, że w wyborach samorządowych (czyli w tych wyborach, gdzie te hasła znaczą najwięcej) sam nie był w stanie nic zdziałać. Nagle okazało się, że sprzeciw Kukiza dla zakładania partii był katastrofalną decyzją. Wszyscy zobaczyli, jak wielką rolę odgrywały struktury narodowców, które w 2015 roku pozwoliły mu dostać się do Sejmu. Bez nich Kukiz nagle został na lodzie z wynikiem 5,6 proc. do sejmików i zaledwie 1,4 do powiatów.

Brak profesjonalizacji ruchu przełożył się również na inne problemy. Wkrótce jego ludzie zaczęli przypominać swobodne elektrony a to dryfujące do PiS-u, a to próbujące budować własne środowiska. Jak można było ich zdyscyplinować, jeżeli Kukiz’15 formalnie nie było partią, a jego lider w sumie nie miał żadnych narzędzi? Zwolennik JOW-ów narzucający swoim posłom dyscyplinę partyjną? Śmiech na sali. Symbolem mogą być tutaj tacy działacze jak Tomasz Rzymkowski czy Marek Jakubiak, którzy wydawali się w ogóle nie przejmować swoim liderem.

W ostatnich wyborach Kukiz wprowadził do Sejmu zaledwie 5 posłów. Cztery lata temu było ich 42. Te liczby mówią wszystko. Oczywiście sam lider opowiada, że w obecnym systemie liczba parlamentarzystów nie ma znaczenia. Tylko że to nieprawda. Kaczyński też w 2001 zaczynał z PiS-e, którego poparcie sięgało zaledwie 9 proc. Jednak Kaczyński nie bawił się w pospolite ruszenie, ale stawiał na długi marsz do władzy i dlatego dzisiaj może liczyć na ponad 40 proc. głosów, a jego przeciwnicy drżą przed widmem konstytucyjnej większości PiS-u.

To pokazuje jak ważnym ośrodkiem pozostaje skutecznie zarządzana partia. Jeżeli Konfederacja urzeczywistni zapowiadany podział partii na dwa oddzielne koła poselskie i pozostanie przy formacie „partii technicznej” (do czego zdaje się namawiać Korwin-Mikke), to będzie to prosta droga do „skukizienia” i rozpadu ugrupowania.

Pokusa radykalizmu

Ruchy antysystemowe, które do tej pory oglądaliśmy,starały się dystansować od ideowej diady prawica-lewica. Konfederacja jest tutaj pewnym ewenementem, gdyż jej politycy z lubością podkreślali, że są jedyną na polskiej scenie „ideową prawicą”. Coś co obciążało poprzednie ruchy antysystemowe, dla nich jest powodem do chluby.

Rozsądnie zastosowana ta „ideowa prawicowość” może doprowadzić do ugruntowania partii na polskiej scenie politycznej, a właśnie tego potrzebują dzisiaj antysystemowcy. Polski nie zmieni się w jedną kadencję, a każdy kto zakłada taki rozwój wypadków, sam skazuje się na porażkę. Kaczyński nie zdobył Polski w cztery lata, tak samo Tusk. Obaj politycy przez lata pracowali nad swoimi formacjami. Dlatego „ideowa prawicowość” może posłużyć Konfederatom do zaprezentowania samych siebie jako realnej i przede wszystkim racjonalnej alternatywy dla PO i PiS.

Byłoby to szczególnie groźne dla Jarosława Kaczyńskiego, który zawsze starał się pozycjonować jako jedyna opcja prawicowa, która ma szanse zmienić Polskę. Teraz Konfederacja przekraczając próg (przy rekordowej frekwencji) pokazuje, że głos na antysystem nie jest już „głosem straconym”.

Ideowość może być ich atutem, ale jednocześnie niesie ze sobą pokusę radykalizmu. Jeżeli Konfederaci pójdą w przekaz skierowany do własnego twardego elektoratu, to mogą zmarnować tę wyjątkową szansę, jaką dostali w tym roku. Jeżeli zamiast słynnych „stu ustaw Mentzena” będziemy dostawać kolejne „piątki Mentzena” (przypomnijmy – „nie dla Żydów, gejów, aborcji, podatków i Unii Europejskiej”), jeżeli liderzy ugrupowania dalej będą opowiadać, że wybory do europarlamentu zostały sfałszowane, jeżeli cały czas będziemy mieli do czynienia z teorią, że Konfederacja jest ofiarą zmowy mediów (pisałem o tym w tekście „Wielki spisek wokół Konfederacji”), jeżeli Korwin-Mikke będzie dalej mówił o wystąpieniu z NATO, czy obrażał wyborców PiS, to Konfederacja osunie się w sferę kabaretu politycznego.

Pokusa jest tym większa, że do wyborów prezydenckich PiS raczej nie odważy się na żadne rewolucyjne zmiany, będzie to okazją dla Konfederacji do ataków na rządzących. Antysystemowcy będą mogli zarzucać im miałkość, uleganie politpoprawności itd. Atmosferę będą podgrzewać zaprzyjaźnione portale. Ta sytuacją będzie sprzyjać „kukizieniu” ugrupowania – rozpadowi i ciągnięciu ku własnemu twardemu elektoratowi przez wyrazistych liderów.

Opozycja normalna?

Już teraz obserwujemy próby unieważnienia wyborów, czy podważania legalności ostatniego posiedzenia Sejmu. Dla wyborcy te działania są niezrozumiałe i wpychają Konfederację w sferę partii niepoważnych. Kaczyński o niczym innym nie marzy.

Jedyną szansą pozostaje dla nich prezentowanie samych siebie jako opozycji merytorycznej (na tle dotychczasowej opozycji nie powinno być to trudne), czyli atrakcyjnej alternatywy dla socjalnego PiS, jak również wobec łże-liberałów z PO. Innymi słowy – Konfederaci muszą pokazać, że bycie opozycją wobec rządów PiS-u nie oznacza donoszenia na własne państwo, nie oznacza robienia majdanu i jedzenia bananów w ramach protestu wobec „faszyzmu”. Muszą pokazać, że bycie opozycją nie oznacza bycia wariatem. Inaczej zrobi to PSL i Lewica.

Co więcej, Konfederaci muszą też pokazać, że bycie opozycją wobec PiS-u nie oznacza wcale gardzenia wyborcami Prawa i Sprawiedliwości (bo to o nich przecież będą się również bili). A to ostatnie może okazać się niezwykle trudnym zadaniem z Januszem Korwin-Mikke na pokładzie.

Artykuł wyraża poglądy autora i nie musi być tożsamy ze stanowiskiem redakcji.


Zobacz poprzednie teksty z cyklu "TAKI MAMY KLIMAT":

Źródło: DoRzeczy.pl
Polecamy
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...